28 lipca 2012

Mój tydzień z Marilyn.

 Chyba nikomu nie muszę mówić kim była Marilyn Monroe. Każdy kojarzy jej legendarne wykonanie Happy birthday czy też przepiękną białą sukienkę, która doczekała się licznych i marnych kopii. Jest inspiracją dla wielu osób, chyba jeszcze nikt nie odebrał jej tytułu "symbolu seksu" (pomimo rozmiaru 42, panie). Często można natknąć się na koszulki, plakaty, torby, kolczyki i inne przedmioty z jej podobizną. Osoba "ponadczasowa", o której świat nigdy nie zapomni. Niektórzy mieli zaszczyt z nią przebywać, choćby krótki tydzień. Co może się wydarzyć przez siedem dni?

 Manrilyn przylatuje do Londynu, aby wystąpić w filmie u boku Laurence'a Oliviera. Oczywiście nie mogła przybyć sama, wraz z nią w Anglii zjawił się mąż i ktoś, kogo obecnie moglibyśmy określić jako "prywatna trenerka, pani psychoanalityk i przyjaciółka" - takie 3w1. Wszystko zapowiada się pięknie. Niestety, po krótkim czasie ukochany wyjeżdża, tłumacząc się tęsknotą za swoimi dziećmi. Tak naprawdę ucieka przez sprzeczkę, która miała miejsce pomiędzy nimi. Marilyn nawiązuje nić porozumienia z "trzecim asystentem reżysera" - Colinem.

 Początkowo Colin nie ulega ogólnej fascynacji Marilyn jak inni mężczyźni. Można nawet powiedzieć, że ma do niej neutralny stosunek. Woli skupić się na podrywaniu Lucy (Emma Watson). Jednak wszystko ulega zmianie, dostrzega w Marilyn cechy, które ta skrzętnie ukrywa przed światem. Ukazana zostaje jako osoba wrażliwa, lękliwa, niepewna siebie. Na co dzień odgrywała swoją największą rolę życiową, udawała przed innymi, uśmiechała się, kokietowała... lecz nie czuła się w tej masce dobrze. Dzięki Colinowi promienieje, nagrywanie poszczególnych scen idzie jej z łatwością, odnajduje w sobie wewnętrzną radość.

 Tydzień. Siedem dni. Sto sześćdziesiąt osiem godzin. Czy w tak krótkim czasie można się w kimś zakochać bez opamiętania? Pierwsza miłość to taka słodka udręka. Sądzę, że w tym przypadku odpowiednie będą słowa Juliana Tuwima: Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wejrzenia. Dwoje ludzi z różnych światów, z innymi planami, marzeniami. Jednak coś ich połączyło, ciągnęło ku sobie, dodawało energii, lecz czy to miłość? A może fascynacja starszą kobietą/młodszym mężczyzną? A może jednak zwykła gra, na którą daliśmy się nabrać?

 Wiele osób zarzuca Michelle Williams złą grę aktorską, brak wyrazu i emocji. Mam mieszane odczucia. Nie wiem, czy zamiarem reżysera było ukazanie Marilyn jako bezbronnej kobiety (nie wyobrażam sobie tego!), czy po prostu "winna" wszystkiemu jest aktorka. Zawsze podziwiałam Monroe za jej pewność siebie, świadomość własnego ciała i umiejętność kierowania odczuciami innych (przecież ją uwielbiali!), dlatego jestem w rozsypce. Zupełnie.

 Pomimo tego film warto zobaczyć. Szczególnie polecam osobom, dla których MM jest inspiracją. Może nie jest to największa przygoda wyjęta z jej życia, ale z pewnością ważny epizod, który wpłynął na dalsze wydarzenia w ich egzystencji. Krótki tydzień, który na zawsze pozostanie w ich pamięci. Siedem dni, które już się nie powtórzą.

10 komentarzy:

  1. nie oglądałam, ale chyba się skuszę ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. muszę oglądnąc ;D
    Proszę zajrzyj do mnie zaoberwuj skomentuj ja zrobię to samo ! ♥ www.oliwiaa-blog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Film dobry, ale na Colina mam alergię po przeczytaniu książki - kolejny, który nie ma nic do powiedzenia, a chce żerować na MM... Dlatego do filmu podchodzę z większym dystansem (bo choć dobra, Michelle to nie Marilyn) niż do książki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Koniecznie muszę obejrzeć ten film, z racji tego, że uwielbiam MM ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja chciałam się wybrać na ten film do kinka, jednak za późno się "obudziłam" bo już go nie grali. Ale z pewnością go obejrzę:)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za rady, muszę coś zrobić z tym nagłówkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie oglądałam, może się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zabieram się za oglądanie tego filmu i zabieram, jak sójka za morze. Po Twoim wpisie jednak odświeżyła się we mnie chęć i jestem pewna, że w przeciągu kilku dni naprawdę obejrzę "Mój tydzień z Marylin".
    PS: Niedawno miałam okazję czytać o niej samej w Wikipedii. Nie uwierzyłam, kiedy dowiedziałam się, że ta przepiękna i ociekająca seksem kobieta, naprawdę nazywała się... Norma.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobry film w sumie.

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj, a jeżeli ci się podoba mój blog - dodaj go do obserwowanych. Będę niezmiernie szczęśliwa.

P.S - MÓJ BLOG TO NIE SŁUP OGŁOSZENIOWY!