28 października 2011

Cyganeria.

 W końcu miałam okazję znaleźć się w operze! Tak długo o tym "marzyłam" (trochę za duże słowo), aż nareszcie się udało. Nie do końca wiedziałam, czego tak naprawdę mam się spodziewać, czy owe widowisko przypadnie mi do gustu czy też będę zmuszona do ewakuacji. Byłam pełna obaw, ale chyba niesłusznie. Owszem, nie każdy polubi operę, ale w końcu statystycznie Polak odwiedza ją co 107 lat...

 Przenieśmy się do Paryża w roku 1830. Zapomnijmy na chwilę o wynalazkach XXI wieku. Będziemy mieli okazję poznać losy Mimi, która jest hafciarką oraz Rudolfa, specjalizującego się w pisaniu. Połączy ich wielka miłość. Lecz jak to w operach bywa - nie ma miejsca na happy end. Warto zapoznać się z opisem poszczególnych aktów zaczerpniętym ze strony opery (nie odpowiadam za błędy, powtórzenia i inne):
Akt I 
Schaunard, Colline i Marcel - młodzi przyjaciele z kręgu artystycznej cyganerii, wybierają się do kawiarni. Rudolf zostaje w domu, gdzie odwiedza go sąsiadka, Mimi. Mimi gubi klucz do swego pokoju. Podczas wspólnego poszukiwania, Rudolf chwyta ją za rękę i rozpoczyna czułą rozmowę.

Akt II
Rudolf wraz z Mimi dołączają do grona bawiących się przyjaciół. Jedynie Marcel siedzi posępny, bo przy sąsiednim stoliku dostrzegł swą dawną kochankę, Musettę i jej nowego adoratora. Ona również poznała Marcela. Wspominając przeżyte z nim dni, z niechęcią myśli o bogatym, lecz starym radcy Alcindorze. Narzekając na zbyt ciasne trzewiki wysyła go, aby kupił nowe i przysiada się do grona młodych artystów. Witają ją radośnie. A gdy ulicą przechodzi orkiestra, wykorzystują zamieszanie i uciekają z kawiarni, pozostawiając Alcindorowi rachunek.

Akt III
Szukająca Marcela Mimi trafia do szynku, w którym mieszka on z Musettą. Wywoławszy Marcela, Mimi opowiada o swym cierpieniu. Oto Rudolf porzucił ją, nie podając przyczyny. Gdy ten nadchodzi, Mimi ukrywa się w cieniu. Słyszy, jak poeta zwierza się przyjacielowi, iż musiał uciec od ukochanej, gdyż wie, że jest ciężko chora, a on nie może jej niczego ofiarować. Kaszel Mimi zdradza jej obecność. Witana przez Rudolfa, młoda dziewczyna rozumie już teraz konieczność rozstania, jednak oboje pragną odwlec chwilę pożegnania. Tymczasem Marcel, którego lekkomyślna Musetta znów zaczęła zdradzać, czyni swej kochance gorzkie wyrzuty i postanawia rozstać się z nią.

Akt IV
Czwórka przyjaciół urządza zabawę, aby Rudolf i Marcel mogli zapomnieć o przeszłości. Wtem w drzwiach staje... Musetta. Przyprowadziła Mimi, która jest u kresu sił. Przyjaciele układają chorą na posłaniu. Niestety, wszystkie ich starania są daremne. Mimi z Rudolfem rozmawiają o miłości i szczęściu. Rudolfowi wydaje się, że Mimi zasypia, podchodzi więc do okna, by je zasłonić. Gdy wraca, jego ukochana już nie żyje.
 Mam mieszane odczucia co do spektaklu. Najpierw wypowiem się o negatywnej stronie - historia do niczego! W pierwszym akcie się spotykają, praktycznie nie znają, a już pod koniec są w sobie wielce zakochani (czyli po... siedmiu minutach?). Warto wspomnieć, że poszczególne części trwają 25-30 minut, a przerwa pomiędzy nimi 15 (czyli łatwo zauważyć, że w trakcie były trzy pauzy). Według mnie nie trzyma się to całości. Wiem, że zapewne zawsze tak jest i jest to dosyć normalne w takim przedstawieniu, ale do mnie jednak nie trafia. Tak naprawdę cała akcja odbywa się na dwóch "płaszczyznach". Priorytetem jest związek Mimi i Rudolfa, drugie skrzypce gra toksyczna miłość Marcela i Musett'y (genialna!). Bywało tak, że w jednym czasie śpiewało dwóch aktorów (oczywiście każdy o czym innym), bo jeden wylewał żale, a drugi cieszył się niezmiernie (co jest dziwne w operze).

 Plusów jest o wiele więcej. Śpiew, stroje, scenografia, muzyka (na żywo!), charakteryzacja mnie po prostu zachwyciły! Byłam pod wielkim wrażeniem. Bohaterowie swoim śpiewem potrafili tak wyrazić uczucia, że pomimo braku znajomości języka włoskiego, wiedziałam poniekąd co się w danym momencie dzieje (czasem zapominałam zerknąć na tablicę z napisami, gdy akcja była ciekawa). Drugi akt mnie pozytywnie zaskoczył, wniósł trochę energii, gdyż prawie każdy po pierwszym był trochę znużony. Spadający śnieg wywołał ciche "wow", w końcu od dawna go nie było (za dwa miesiące zapewne będę mówić "niech on już zniknie!"... i czekoladowe Mikołaje ze sklepów również!). O wokalu mogę powiedzieć tylko: profesjonalizm. Wymaga to od nich wielkiego wysiłku, dlatego wielki ukłon w stronę śpiewaków operowych.

 Jak widać, było o wiele więcej pozytywów niż negatywów. Podczas takiego świetnego widowiska, kto by się przejmował "skocznością" fabuły? Nie było nawet czasu, aby to zarejestrować. Realna scenografia, piękne stroje, zadziwiający śpiew, przeszywająca muzyka zajmowały całą uwagę. Z pewnością postaram się jeszcze kiedyś wybrać do opery, aby znowu zatopić się w niejasnej historii i przeżyć to wszystko jeszcze raz. Polecam!


P.S. Teraz moim celem jest przedstawienie baletowe, a konkretnie "Jezioro łabędzie". Tak, oglądałam film "Czarny łabędź", możecie się spodziewać recenzji już wkrótce, gdy tylko moja głowa wróci do normy (jak mawiają niektórzy - "rysuje mózg").

17 komentarzy:

  1. No musi , musi.
    zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z powodu tego zawirowania w niej, lekkiego wielkomiejskiego szaleństwa, które potrafi porwać, wysłać w świat, żeby spełnić sny. - w odniesieniu do tego - to jest dość typowe dla opery, bo pokazuje kontrasty. Sama nie wiem, jak to wyjaśnić, jednak chyba w każdym "przedstawieniu" jest coś takiego. Polecam Ci "Fausta" oraz "Madama Buterfly" (choć jeśli interesujesz się kulturą Japonii i masz o niej dużej pojęcie, trochę odradzam, bo może Cię zdenerwować nie trzymanie się faktycznych aspektów kulturowych). "Faust" to klasyka i jest rewelacyjny - moja pierwsza opera, po której się całkiem zakochałam :). "Cyganerię" bardzo chętnie bym obejrzała, ale chwilowo jest to mało możliwe, niewymownie mi żal.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze chciałam iść do opery. Może kiedyś załapię się na wyjazd do Opery ze szkołą. Podobno w ramach WOKu się jedzie.
    Zazdroszczę Ci ;) Masa emocji ^^
    Pozdrawiam ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Zazdroszczę! Jako, że mieszkam w małym mieście, nie ma tu opery, a pojechać do innego miasta, większego, po prostu nie mam z kim. Jestem jeszcze przecież "za młoda".

    OdpowiedzUsuń
  5. ja z chęcią wybrałabym się do teatru, opera jakoś mnie "odpycha."

    OdpowiedzUsuń
  6. "Zmierzch" a "Pozwól mi wejść" to dwie kompletnie inne bajki. Oprócz samego motywu wampira, te filmy różnią się wszystkim. Nie widać w nich zupełnie związku, a powiem nawet, że dla reżysera "Pozwól mi wejść" twoje słowa byłyby obelgą, gdyż ten film jest o niebo ambitniejszy od "Zmierzchu".

    OdpowiedzUsuń
  7. zdecydowanie powinnam, ale jakoś nie mogę się przełamać. nie wiem, jak.

    OdpowiedzUsuń
  8. Byłam już kilka razy w operze i za każdym razem jest zachwycona :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zazdroszczę ja jeszcze nie miałam okazji wybrać się do opery :)

    OdpowiedzUsuń
  10. zazdroszcze Ci takiego wydarzenia, sama marze o byciu w operze, ale nie mam pojęcia czego się spodziewać, może jak będzie w moim mieście jakiś interesujący spektakl to sie wybiorę ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. ja nie uważam , że historia jest ciężkim przedmiotem ;d

    OdpowiedzUsuń
  12. To zależy gdzie mieszkasz. Myślę ,że w miastach dzieci aż tak nie chodzą po domach. Ja mieszkam w mniejszej miejscowości i do mnie przyszły 4 grupki dzieci, 2-4 osobowe :P

    OdpowiedzUsuń
  13. mam mentalność tłumu i nie jestem przychylnie nastawiona do cyganów. ;.|

    lubię ponarzekać trochę, ale dzięki za dobre słowo! ;-*

    OdpowiedzUsuń
  14. Fajnyy blog ;D
    + dodaję i zapraszam do mnie ; D

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj, a jeżeli ci się podoba mój blog - dodaj go do obserwowanych. Będę niezmiernie szczęśliwa.

P.S - MÓJ BLOG TO NIE SŁUP OGŁOSZENIOWY!