15 października 2010

Dopalacze.

 Tak, tak. Mówią o tym w telewizji i radiu, piszą w gazetach, więc ja też muszę coś napisać. Powiem tak: bawi mnie ta cała sytuacja! Dopalacze są na rynku od sierpnia 2008r., kiedy to pojawiły się pierwsze punkty sprzedaży legalnych narkotyków (chyba pod nazwą funshop). A nasi kochani politycy obudzili się dopiero teraz? Po ponad dwóch latach działalności? Nie przeczę, bardzo szybko działają, naprawdę. Lecz czy ich reakcja coś da? Wątpię. Na listę zakazanych środków farmakologicznych można wprowadzić tylko konkretne związki chemiczne o ściśle określonym składzie. Co w takim razie zrobią producenci dopalaczy? Troszeczkę skorygują skład danego specyfiku i już jest legalny. W sumie to byłaby syzyfowa praca naszych polityków.

 Może warto powiedzieć jaki zysk przynoszą dopalacze. Jeżeli przynosiłyby niskie dochody, to właściciele sklepów  tak zaciekle nie walczyliby, aby ich nie zakazywać. Średniej wielkości punkt sprzedaży w ciągu miesiąca sprzedaje towar wart 40 tysięcy złotych. A więc właściciel ma na czysto jakieś 7 tysięcy. W wakacje zyski te są o wiele większe. Według portalu Money.pl w ostatnich miesiącach średni obrót przeciętnego sklepu wyniósł 146 tys. zł, a w dużych przekroczył milion. Czy ktoś zdawał sobie sprawę z tego? Wątpię. Mogę nawet posunąć się do określenia, że sklep z dopalaczami to istna kopalnia złota.

 Dawid Bratko został mianowany "królem dopalaczy". W sumie nie wiem czy uważać to za obelgę czy wyróżnienie. Jest właścicielem ponad stu punktów, na których w zeszłym roku zarobił 5,5 mln zł. Teraz te zyski są pewnie o wiele większe, biorąc pod uwagę fakt, że przez nagonkę na dopalacze ich sprzedaż wzrosła trzykrotnie! Oczywiście zanim sklepy zostały zamknięte. Ten 23-latek wie jak zrobić interes. Pamiętam jeszcze reportaż o nim w programie "Uwaga!" (a może "Interwencja"? - przed wybuchem wielkiego skandalu). Pozował na takiego cwaniaczka, który sobie nic z tego nie robi. Nazwał nawet swoich klientów debilami... Po części się z nim zgadzam. Bo kto normalny kupowałby w dopalaczach zamiast w np. Lidlu?

 Osobiście uważam, że nikt nie wygra z dopalaczami. Jeżeli rządowi uda się stworzyć ustawę (i nikt nie będzie potrafił jej 'obejść'), która będzie zakazywała prowadzenia stoisk z dopalaczami  - świnie zaczną latać. Te używki przynoszą zbyt duże dochody, aby ktoś zrezygnował z handlu nimi. To jest decyzja ludzi, czy będą je kupować i wciskać właścicielom pieniądze, tym samym nakręcając biznes. Jeżeli spadnie zainteresowanie tymi specyfikami, wtedy one znikną. Szczerze wątpię, aby tak się stało.

 A co o tym wszystkim sądzą sprzedawcy w smartshop'ach?

Nie ma dowodów, że ktoś umarł przez dopalacze. Ludzie codziennie umierają od wódki, a jej producentów nikt o wyrzuty sumienia nie pyta. Nie czuję się winny, bo nie ja kreuję popyt na odlot. Ja tylko na niego odpowiadam. I robię na tym legalny interes.
źródło: Newsweek
 Podsumowując, skoro dopalacze są niebezpieczne dla naszego zdrowia, dlaczego rząd nie zakaże sprzedaży papierosów i alkoholu, które są przyczyną ponad 70% zgonów? I może zabrońmy telefonów komórkowych? Bo przecież można kogoś nim śmiertelnie pobić. Najwidoczniej znaki dymne znów powrócą do łask.




w żartobliwym tonie: klik!

2 komentarze:

  1. Dopalacze to syf. Nie ma to jak czysta sensimilla. O!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się- dopalacze to syf. Ale nie znikną z polskiego rynku, chyba, że rząd tak zaostrzy prawo, że zakazane będą nawet tabletki na ból głowy- a tego zrobić nie mogą. Myślę, że cała ta sprawa została tak nagłośniona tylko po to, żeby odwrócić uwagę od ważniejszych problemów.

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj, a jeżeli ci się podoba mój blog - dodaj go do obserwowanych. Będę niezmiernie szczęśliwa.

P.S - MÓJ BLOG TO NIE SŁUP OGŁOSZENIOWY!